niedziela, 29 czerwca 2014

Cukinia zapiekana z suszonymi pomidorami i lazurem

Cukinia zapiekana z suszonymi pomidorami i lazurem


SKŁADNIKI (porcja dla 2 osób):
4 małe okrągłe cukinie
1/2 czerwonej cebuli
garść suszonych pomidorów w ziołowej oliwie
50 g sera lazur
szczypta soli
zioła suszone (użyłam tymianek i oregano)

PRZYGOTOWANIE:
Cukinie umyć, odkroić wierzch, wydrążyć środek i posypać lekko solą aby puściła sok. Na patelnie wrzucić pokrojone pomidory (nie odsączamy ich z oliwy!), pokrojony środek cukinii i drobno pokrojoną cebulkę. Ser lazur kroimy w drobną kostkę.
Cukinie osuszamy ręcznikiem papierowym. Do środka wkładamy naprzemiennie kilka kostek sera i farsz, znów kilka kostek sera i kolejną warstwę farszu. "Pokrywki" od cukinii posypujemy od środka ulubionymi ziołami (ja dałam tymianek i oregano).
Pieczemy 30 minut w 180 stopniach.
Polecam podawać z kaszą kuskus.





Przecież to tylko parę metrów...

"Przecież to tylko parę metrów, no nie przesadzaj! Podwiozę Was". Nie, dziękuję. Nie ma fotelika dla dzieci- nie pojedziemy. Tak, nazwij mnie przewrażliwioną, bo ważne jest dla mnie bezpieczeństwo. Mów co chcesz, ja przynajmniej jestem spokojniejsza i mam czyste sumienie.


Szlabany się zamknęły. Panna M stoi jak wryta i z przejęciem ogląda przejeżdżające pociągi. Młodsza śpi. Ja rozglądam się wokół i trzymając starszą za rękę patrzę na stojące przed przejazdem auta. Co widzę? W trzech z nich są dzieci, małe dzieci w wieku 2 -5 lat. I w każdym z tych aut dziecko siedzi bez fotelika.
Zastanawiam się dlaczego. Czy na prawdę bezpieczeństwo nie jest ważne? Czy to jeden z tych szybkich wyjazdów, parę metrów, do sklepu? Przecież wypadki mają to do siebie, że mogą nas spotkać w każdej chwili, nawet te parę minut od domu. Czy warto ryzykować, oszczędzać czas na wkładaniu dziecka do fotelika, przypinaniu pasami?

"Bo on / ona tych pasów nie lubi, buntuje się i płacze".
To ja już wolę chwilę buntu ale moje ukochane dziecko mieć w jednym kawałku. Starszemu dziecku możemy wytłumaczyć, dlaczego to ważne.. nawet 2 latek zrozumie. U nas zasada jest prosta- póki dziecko jest poza fotelikiem a pasy nie są zapięte to nie ruszamy.
Każdy kierowca po części myśli też za innych, stara się przewidzieć zachowania, zachować ostrożność. Ale myślmy też za siebie bo ta chwila oszczędzona na zapinaniu pasów może mieć niezwykle przykre konsekwencje.

"Kiedyś to tych fotelików nie było i żyjecie, ale teraz wymyślacie głupoty..."
Jeśli głupotą jest większa świadomość i podnoszenie bezpieczeństwa ok- jestem głupia. Przy zakupie fotelika przede wszystkim zwracam uwagę na wyniki testów. Owszem, ja w foteliku nigdy nie jeździłam. Pasy trzeba było zapinać tylko, jak auto było w nie wyposażone na tylnej kanapie. I tak, żyję. Jeździłam z rodzicami na wakacje siedząc na stercie pościeli z głową dotykającą do sufitu. Wtedy to była norma, ba, była to niezła przygoda. I ciesze się, że nic poważniejszego na drodze nas nie spotkało, bo scenariusz byłby jeden. Jednak od tamtych czasów wiele się zmieniło. Jeździmy szybciej, dalej. Jest coraz więcej aut, coraz większy ruch, co za tym idzie-więcej wypadków. Dlatego nie rozumiem i nawet nie chce zrozumieć dlaczego jakikolwiek rodzic, ktokolwiek, chce przewieźć malucha "luzem", skaczącego po tylnej kanapie. Dziecko w przypadku nawet mocniejszego hamowania staje się po prostu żywym pociskiem. Czy tego chcemy dla naszych dzieci?


piątek, 27 czerwca 2014

Porównywanie nic nie wnosi

Ciężko jest tego nie robić, ciężko nie oceniać, nie porównywać. Porównujemy jedzenie firmy A do jedzenia firmy B, ubranie sąsiadki do ubrania koleżanki, naszą pracę i płacę do tego co maja znajomi. Przejmujemy się tym porównywaniem albo i nie, ale mamy punkt do którego się odnosimy i dzięki któremu odróżniamy jedno od drugiego.
Porównujemy też dzieci. Swoje i nie swoje. Wszystkie.

Wpadłam kiedyś w tę pułapkę. Całe szczęście na tyle lekko, że udało mi się z niej wybrnąć i sama siebie pilnuje obym nie wpadła do niej kolejny raz. Chcąc czy nie przy drugim dziecku mamy punkt odniesienia w postaci dziecka starszego. Nie chodzi o ocenianie "Ty jesteś lepsza lub gorsza w tym czy tamtym" tylko ot tak,  czysto informacyjnie "Ty siedziałaś jak miałaś 5 miesięcy a Ty jak miałaś 7..".
Do tego dochodzą znajomi, rodzina: "Krysia to na nocnik robi a Twoja córka jeszcze nie??", " Mój to.. i tamto... a Twoja jeszcze nie?!" itd itd...
Czy to dużo zmienia? Czy to na prawdę takie ważne?
Każdy w swoim tempie, każdy po swojemu. Najważniejsze, że zdrowe i że szczęśliwe.

Z pozoru niewinne porównywanie, niby właśnie "ot tak", niby nie istotne, może wrócić ze zdwojoną siłą później. Łatwo wpaść w wir porównywania, łatwo zapomnieć o tym, ze w ogóle to robimy. Zaczniemy porównywać coraz to więcej spraw i coraz poważniejsze kwestie. A dziecko? Dziecko przestanie wierzyć w siebie, gdy zamiast pozytywnych emocji i cieszenia się z sukcesu i umiejętności NASZEGO DZIECKA będziemy skupiać się na innych. Poza tym, dziecko przestanie się z nami dzielić tym, co poznało, co osiągnęło. O nie, tego bym nie chciała.

Dziś zakończenie roku. Miło by było wiedzieć i słyszeć o rodzicach dumnych ze swoich pociech, z ich osiągnięć. Przytulających, wyrozumiałych, wspierających. Ładujących pozytywną energią na całe wakacje. Kochających niezależnie od średniej, ilości nagród i dyplomów.
Niestety. Mając w dość bezpośrednim sąsiedztwie szkołę podstawową brutalnie dowiedziałam się, ze takich rodziców nie jest wielu. Są, ale stanowią bolesną mniejszość. Wystarczył krótki spacer z psem i minięcie grupy ludzi wracających z zakończenia żeby usłyszeć: "No co mi z Twoich 5 i 4, skoro nie masz czerwonego paska? Widziałaś, ile dzieci w klasie ma pasek? Dlaczego Ty nie masz?" oraz innych komentarzy rodziców w podobnym tonie.
Czy na prawdę tak wielką różnica jest miedzy 4 a 4+ ? Czy tak ciężko dopuścić do siebie myśl, że nie każdy jest we wszystkim najlepszy? I na koniec najważniejsze- czy tak łatwo zapomnieć o tym, że my też mieliśmy lepsze i gorsze stopnie?

Dziecko ma pokonywać SWOJE granice, a nie skakać przez poprzeczkę ustawioną przez innych. Niech pokonuje swoje słabości i bije swoje rekordy. Niech cieszy się ze SWOICH sukcesów.
A my? Kochajmy i wspierajmy, a nie krytykujmy.





Chipsy z jarmużu - zdrowa i pyszna przekąska

Udało się!
Tak długo go szukałam, a teraz... jest! Jarmuż. Aż dziwne, że tak trudno go dostać w sklepach czy nawet na lokalnym targu. Jest przepyszny a przede wszystkim zdrowy. Muszę, po prostu muszę go mieć w ogrodzie bo chciałabym go jeść często a niestety jest tak trudny do dostania.

Jarmuż należy do rodziny kapustowatych. Bogaty jest nie tylko w błonnik ale też żelazo, potas i magnez a także witaminy A, B1, B2, C, E i K. Działa przeciw nowotworowo i naładowany jest przeciwutleniaczami. Słowem- samo zdrowie w niewielkim, pokarbowanym i kruchym liściu.


Gdy tylko dorwę jarmuż to będę starała się Wam zaproponować małe co nieco z jego użyciem.
Dziś chipsy jarmużowe. Robi się je 15 minut, znikają w pół minuty. Szczerze- jadłam je garściami. Zjadłam 1,5 blachy tych pyszności.

Polecam do chrupania przy filmie, z przyjaciółmi lub w pracy zamiast niezdrowych przekąsek czy zapychających wafli.

Chipsy z jarmużu


SKŁADNIKI:
liście jarmużu
sól
czosnek suszony granulowany
oliwa z oliwek

PRZYGOTOWANIE:
Liście jarmużu myjemy i osuszamy. Większe liście możemy porwać na mniejsze kawałki a grubsze żyłki usunąć (choć wg mnie nie ma takiej konieczności). Obtaczamy w oliwie z oliwek, lekko solimy i posypujemy czosnkiem.
Pieczemy w 160 stopniach 10-15 minut, aż liście będą kruche jak chipsy.




czwartek, 26 czerwca 2014

"Tato, Tato... Tatusiuś!" czyli dzień Taty 2 dni później.

-Gdzie Tatuś, w pracy, tak? Leci tolotem (samolotem) do nas mamo!
-Tak, kochanie. Tatuś jest w pracy ale niedługo do nas wróci. Tesknisz?
-Taaaak! Gdzie jest Tatusiuś?
-W pracy, niedługo wróci.
-W pracy, tak. Czekamy na Tate!

To taki codzienny dialog z córką starszą. Zaczyna się rano i powtarza nawet kilka razy w ciągu dnia. Młoda tęskni, coraz jaśniej jest w stanie to wyrazić. Kocha tego Tatę najbardziej na Świecie.

Z racji dłuższego wylotu dzień ojca obchodziliśmy wczoraj. Mania cały dzień wyklejała karteczki, odrysowywała swoją rękę i kolorowała narysowane przeze mnie serduszka powtarzając: "Damy Tatusiowi jak wróci, tak? Zaraz wróci Tataaa!!!". Nie mogła się doczekać i nosiła po domu wygnieciony nieco kolorowy kawałek papieru. Cenniejszy niż jakikolwiek drogi prezent.
W końcu zajęła się budowaniem największej wieży z klocków jaką widziało nasze miasto. Weszła nawet na krzesło i prosiła o kolejne klocki aby wieża była coraz wyższa.
Nagle dźwięk kluczy. Młodsza zaczęła machać rękoma i nogami tak, jakby chciała pofrunąć, zaczęła też krzyczeć "tatatata tatata tatatatatata". Na buzi pojawił się jeszcze większy uśmiech. Wiedziała, że to On. Starsza zaaferowana swoim architektonicznym projektem klucza nie usłyszała, ale ciężko opisać jej radość gdy zobaczyła Tatę w pokoju. Rzuciła się na niego.
-Kto to? To Tatuśśśś!
po czym pobiegła po laurkę.
-Co tam mam? Co mam? :) Prosie! To sama kleiłam!
Po czym rzuciła się na szyję najmocniej jak tylko potrafiła.

Wszystkiego najlepszego na dzień Taty kochanie.
Nie zależnie czy jest 23 czerwca czy każdy inny dzień roku. One każdego dnia kochają Cię tak samo.
Choć nie, nie tak samo.
Każdego dnia kochają Cię coraz mocniej.





środa, 25 czerwca 2014

Curry na słodko: z soczewicą, cukinią i brzoskwiniami

Kolejny pomysł na pyszne curry, tym razem w wersji na słodko.

Curry z soczewicą, cukinią i brzoskwiniami

SKŁADNIKI (2 porcje)
200 g ryżu
2 łyżki oliwy
2 szalotki lub 1 mała cebulka
2 owoce kardamonu (lub płaska łyżeczka kardamonu mielonego)
2 łyżeczki startego imbiru
płaska łyżeczka kurkumy
odrobina chilli
1,5 szklanki mleka kokosowego
1/2 szklanki czerwonej soczewicy
2 brzoskwinie z puszki
1/2 cukinii

PRZYGOTOWANIE
Cukinię myjemy, kroimy w plastry i grillujemy 5 minut. Ryż gotujemy na sypko.W garnku (najlepiej o dość grubym dnie rozgrzewamy oliwę i dusimy na niej drobno pokrojone szalotki, nasiona kardamonu, starty imbir i kurkumę. Po 2-3 minutach dodajemy mleko kokosowe i soczewice. Gotujemy 20 minut często mieszając (soczewica lubi przywierać) po czym dodajemy pokrojoną grillowaną cukinię i pokrojone w kostkę odsączone brzoskwinie i odrobinę chilli. Gotujemy jeszcze kilka minut na małym ogniu aby curry odparowało i zgęstniało. Jeśli jest za gęste można dodać mleka kokosowego / wody.



niedziela, 22 czerwca 2014

Tiramisu!

Tiramisu dobre jest na każdą okazję. Jest tak pyszne, że nie może się znudzić:)
Słodki i delikatny krem przełamywany jest co i rusz wyrazistym smakiem nasączonych biszkoptów i gorzkim wyrafinowanym smakiem prawdziwego kakao.
Polecam robić w małych naczynkach lub szklankach a nie w dużym naczyniu- tiramisu od razu będzie w wygodnych porcjach.

Tiramisu

SKŁADNIKI:
250 g serka mascarpone
100 ml śmietanki kremówki
2 łyżki cukru pudru
opakowanie okrągłych biszkoptów
1 podwójne espresso
1,5 łyżki likieru
(przy tradycyjnym tiramisu dajemy likier Amaretto, jednak mi najbardziej smakuje z Baileysem)
kilka łyżek prawdziwego, ciemnego kakao


PRZYGOTOWANIE:
Śmietankę ubijamy z cukrem, dodajemy mascarpone i mieszamy aż do uzyskania gładkiego i puszystego kremu.
Przygotowujemy podwójne espresso, dodajemy do niego likier. Biszkopty układamy spodami do góry na talerzu i polewamy każdy 1-2 małymi łyżeczkami kawy z likierem. Ważne i kluczowe jest to, aby nie cały biszkopt był nasączony a jedynie w max 60-70%. Gdy damy za dużo kawy będzie mokry i gąbczasty a poza tym rozpuści nam krem. Powinno zostać trochę suchego biszkoptu aby mógł on jeszcze pobrać wilgoć kremu.
W małych naczyniach układamy 1-2 biszkopty, sypiemy warstwę kakao przez sitko a na to układamy warstwę kremu. Nakładamy kolejno następne warstwy biszkopt-kakao-krem aż do wypełnienia naczynia. Górę deseru także obsypujemy kakao.
Chowamy do lodówki na minimum godzinę. Wyjmujemy tuż przed podaniem.






Najlepszy ser na Świecie - wyjątkowy przepis Taty

Jutro wyjątkowy dzień- dziej Ojca a już dziś z tej okazji przepis osoby bardzo ważnej- mojego Taty.
Nie wiem, czy wiecie, ale mój Tata robi najlepszy na Świecie ser! Poprosiłam go o to, aby podzielił się przepisem. Wklejam go w całości, beż żadnych zmian i poprawek..  Przeczytajcie, jest wyjątkowy.. zupełnie jak On :)
TATO: Dziękuję! I już dziś życzę Ci wszystkiego co najlepsze.

Najlepszy ser na Świecie mojego Taty

"Na prośbę mojej córki przepis ten podaję:

1.Kupujemy krowę Malinę, inaczej się nie da. Bo na wsi krów już nie ma a kto ma to mleka nie sprzeda bo ma dla swoich dziecków, dla kotów a i mąż gorczek wypije.
2.Prosimy Anitę by wydoiła Malinę. Próbowałem sam ale chyba sprawiam jej (Malinie) ból lub co najmniej dyskomfort gdyż zniechęca mnie ogonem i rogami więc uciekam.
3.Od razu cały udój (14 litrów) do gara i grzejemy do 38 C. Tylko powoli. Przez godzinę, dwie. Czasem mieszamy.
4.Szczepimy podpuszczką. Ja daję 4-5 ml podpuszczki w płynie na 14 litrów mleka.
5.Czekamy aż się zetnie. Może godzinę.
6.Kroimy skrzep na krzyż, czekamy 15-20 min aż wypłynie serwatka. Deko podgrzewamy nie przekraczając  38 C. Kroimy dalej aż powstanie drobionka ca 0,5-1 cm3. Mieszamy, czekamy.
7.Wykładamy pajączkiem drobionkę na chustę w formie, dajemy odcieknąć pod własnym ciężarem. Nie wyciskamy.
8.Przewracamy ser na drugą stronę i idziemy spać. Przedtem odciekniętą serwatkę zakwaszamy czym kto ma: octem, cytryną, kwaskiem i odstawiamy w cieple miejsce do rana.
9.Kto w nocy wstaje na sikanie ten odwraca ser a kto nie to nie.
10.Rano ser odwracamy koniecznie, potem jeszcze kilka razy do wieczora. Cały czas w ciepłym.
11.Wieczorem topimy gomółki w solance (20dkg soli niejodowanej na litr wody) przewracamy kilka razy. Na śniadanie gotowy.

Ricotta czyli ser zwarowy z serwatki

1. Tę zakwaszoną serwatkę na drugi dzień zagotowujemy. Mieszamy bo się przypali. Kto się boi że mu wykipi (a lubi kipieć) ten grzeje do 98oC.
2.Studzimy w chłodzie gar z serwatką z początku mieszając by nie dopuścić do powstania kożucha. Cały twaróg ma opaść na dno.
3.Zlewamy serwatkę znad osadu (ricotta jest pylista lubi przeciec przez najgęstszą chustę) resztę cedzimy na sicie przez podwójnie złożoną tetrową pieluchę. Pielucha sama się uszczelnia. Zbieramy 60 - 70 dkg twarożku do smarowania. "

Krowa Malina bez której nie byłoby tak wspaniałych serów:

piątek, 20 czerwca 2014

Quesadilla z fasolą i awokado

Quesadilla swoją nazwę wzieła od hiszpańskiego słowa "queso" czyli "ser". Oprócz niego między dwie tortille możemy włożyć na co tylko mamy ochotę, a ja chciałabym Wam polecić opcję z pastą z czerwonej fasoli z dodatkiem awokado. Zrobiłam do niej pyszny dip na bazie gęstego jogurtu naturalnego.
Super danie do jedzenia rękoma na spotkaniu z przyjaciółmi lub do meczu :)

Quesadilla z awokado i pastą z czerwonej fasoli 
i dipem jogurtowym


SKŁADNIKI (2 quesadille):
4 placki tortilli
szklanka czerwonej fasoli (odsączonej, ugotowanej lub z puszki)
łyżka oliwy z oliwek
ząbek czosnku
1/2 łyżeczki ostrej papryki
1 awokado
2-3 liście sałaty lodowej
2 szklanki startego żółtego sera
dip jogurtowy:
1/2 szklanki gęstego jogurtu naturalnego
1/2 ząbka czosnku
pietruszka, suszone chilli

PRZYGOTOWANIE:
Fasolę rozdrobnić w mikserze wraz z wyciśniętym czosnkiem i ostrą papryką i podgrzewamy w rondelku na odrobinie oliwy. Awokado kroimy w drobne kawałki, sałatę lodową kruszymy drobno a ser ścieramy na grubych oczkach.
Na patelni podgrzewamy tortille, smarujemy pastą z fasoli, posypujemy odrobiną sałaty, połową awokado  sera oraz przykrywamy kolejnym plackiem tortilli. Grzejemy po każdej stronie aż ser stopnieje a tortilla zarumieni się i będzie krucha. Przed podaniem kroimy na 6 trójkątów. Podajemy z dipem jogurtowym.
Dip: Gęsty jogurt mieszamy z wyciśniętą 1/2 ząbka czosnku, drobno posiekaną pietruszką oraz suszonym chilli.







Tartaletki migdałowe z rumowym kremem i owocami

Jesteśmy na urlopie na wsi. Krzaczki uginają się od porzeczek i aromatycznych poziomek. Dziewczynki wniebowzięte bo mogą same wybierać i zrywać owoce, a ja jestem przeszczęśliwa bo te pyszności niezwykle inspirują do pysznych wypieków!

Tartaletki migdałowe z rumowym kremem i owocami


SKŁADNIKI (6 tartaletek):
ciasto migdałowe:
4 łyżki zmielonych na pył migdałów
120 g mąki
1 małe jajko (S lub M)
80 g zimnego masła
2 płaskie łyżki cukru pudru
szczypta soli
krem rumowy:
4 żółtka
1/2 szklanki cukru
2 łyżki mąki ziemniaczanej
2 łyżki mąk pszennej
łyżka rumu
300 ml mleka
70 g masła
+ owoce: porzeczki, poziomki

PRZYGOTOWANIE:
ciasto migdałowe:
Wszystkie składniki na ciasto połączyć, owinąć w folię i schłodzić minimum pół godziny. Foremki na tartaletki smarujemy masłem i osypujemy mąką. Ciasto wałkujemy cienko, około 2mm, wykładamy tartaletki i nakłuwamy widelcem. Piekarnik nastawiamy na 200 stopni. Tartaletki przykrywamy folią aluminiową i obciążamy nasionami fasoli. Pieczemy 10 minut, zdejmujemy obciążenie i pieczemy kolejne 10 minut aż ciasto się zarumieni. Wyjmujemy z piekarnika.
krem rumowy:
Utrzeć żółtka z cukrem aż uzyskamy puszystą i białą masę. Dodać rum, 50 ml mleka i mąki. Zmiksować.
Pozostałą część mleka zagotować i powoli dolewać do niej masę cały czas mieszając aż powstanie krem o konsystencji podobnej do budyniu. dodajemy wtedy masło i mieszamy i zdejmujemy z ognia.

Nakładamy krem do tartaletek i wstawiamy do lodówki. Przed podaniem dekorujemy ulubionymi owocami.





środa, 18 czerwca 2014

Ucierane z truskawkami- najlepsze!

Uwielbiam ucierane ciasto z owocami. Może nie wygląda aż tak efektownie jak tatry i placki z plecionkami jednak przy dwójce maluchów jest ono po prostu bardziej realne do zrealizowania w ciągu dnia ;)
A co najważniejsze, jest na prawdę przepyszne!

Ucierane z truskawkami i kruszonką

SKŁADNIKI:
ciasto:
500 g truskawek
180 g masła 
180 g cukru pudru
3 małe jajka
1 szklanka mąki pszennej
1/3 szklanki mąki ziemniaczanej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
kruszonka:
50 g krupczatki
50 g cukru
40 g masła

PRZYGOTOWANIE:
truskawki myjemy, odsączamy i kroimy w ćwiartki lub w przypadku dużych truskawek w mniejsze kawałki.. 
Masło ucieramy mikserem z cukrem i jajkami do czasu aż uzyskamy gładką masę. Dodajemy powolutku mąkę oraz proszek do pieczenia i znów mieszamy aż wszystkie składniki się połączą.
Do formy wyłożonej papierem do pieczenia wlewamy nasze ciasto, posypujemy je równomiernie truskawkami. 
Kruszonkę wyrabiamy poprzez połączenie krupczatki, masła i cukru. Posypujemy nią ciasto. Pieczemy 50 minut w 180 stopniach.

Tarta z truskawkami i bezą

Bezy bardzo się bałam, bo mam do niej pecha. A to wyjmę mikser z białek i cukru zanim go wyłączę (chlapiąc przy tym całą kuchnie, okna, siebie...) albo źle ubiję pianę  i beza nie wyjdzie. Warto jednak kilka razy odnieść porażkę żeby potem cieszyć się smakiem bezy idealnej, kruchej z wierzchu i aksamitnie delikatnej pod cienką skorupką.

Tarta z truskawkami i bezą

SKŁADNIKI:
ciasto:
250 g mąki pszennej
1/2 szklanki cukru
150 g masła (zimne, pokrojone w kostkę)
1 duże jajko
szczypta soli
2-3 łyżki śmietanki kremówki
owocowe nadzienie:
5 łyżek domowej konfitury z truskawek
400 g truskawek (wybierzcie twardsze owoce, mniej wodniste)
4 łyżki mąki ziemniaczanej
beza:
łyżeczka mąki ziemniaczanej
3 białka
3/4 szklanki cukru

PRZYGOTOWANIE:
ciasto:
Wymieszać mąkę, cukier i szczyptę soli. Całość wsypać do pojemnika miksera, dodać zimne, pokrojone w kostkę masło i mieszać aż całość wyglądać będzie jak pokruszony chleb. Dodać jajko i kremówkę, wymieszać dokładnie.
Ciasto przełożyć na folię i rozgnieść aby utworzyć koło. Schłodzić w lodówce minimum 30 minut.
Formę natłuścić, ciasto lekko oprószyć mąką i rozwałkować na grubość 3-4 mm. Przełożyć do formy, przykryć folią aluminiową a środek tarty obciążyć np ziarnami fasoli.
Piec w 190 stopniach przez 10 minut, zdjąć obciążenie i piec kolejne 5 minut.
nadzienie:
Na spodzie tarty rozsmarować konfiturę truskawkową. Truskawki umyć, osuszyć i pokroić w plasterki, lekko odsączyć. Wymieszać truskawki z mąką ziemniaczaną i wysypać na konfiturę.
Nagrzać piekarnik na 190 stopni przed rozpoczęciem bezy!
beza:
Białka ubić na sztywną pianę. Stopniowo dodawać po odrobinie cukru i cały czas ubijać na sztywno. Pod koniec ubijania dodać jeszcze łyżeczkę mąki ziemniaczanej. Ułożyć pianę na warstwie truskawek. Piec 15-20 minut aż beza będzie miała lekko rumianą skorupkę.




wtorek, 17 czerwca 2014

Pizza ze szparagami na cieście francuskim

Szybko, pysznie. Jak powiedział mój mąż: "Szkoda, że tak mało!" :)
Niby duża, okrągła pizza, jednak przez lekkość francuskiego ciasta i brak sosu polecałabym zrobić po jednej na głowę. Chyba, że szukacie czegoś na przekąskę, wtedy jedna jak najbardziej powinna wystarczyć!

Pizza ze szparagami na cieście francuskim

SKŁADNIKI:
ciasto francuskie (korzystałam z jednej rolki)
łyżka oliwy z oliwek
mała kulka sera mozzarella
5 zielonych szparagów
mała czerwona cebulka
1 mały serek oscypek / serek wędzony
5-6 pomidorków koktajlowych
opcjonalnie: biały krem balsamiczny
PRZYGOTOWANIE:
Z ciasta francuskiego* wycinamy koło, smarujemy je cieniutko oliwą z oliwek. Szparagi myjemy, odłamujemy zdrewniałe końcówki, grillujemy na patelni 3 minuty. Układamy na cieście mozzarelle, serek wędzony, krążki czerwonej cebuli, ćwiartki małych pomidorków oraz szparagi. Pieczemy 15 minut w 220 stopniach. brzegi ciasta powinny wyrosnąć i zarumienić się.
Polecam podawanie pizzy z białym kremem balsamicznym, niesamowicie podkreśli jej smak!

*z resztek ciasta francuskiego możemy zrobić małe ciasteczka: pokroić ciasto na małe kawałki, posmarować oliwą lub roztrzepanym jajkiem a na środek położyć łyżeczkę konfitury lub np pokrojone truskawki. Piec 15 min w 200 stopniach.




poniedziałek, 16 czerwca 2014

O "niezdrowych" relacjach z dzieckiem

"Budujesz niezdrowe relacje z córką"- takie słowa usłyszałam pewnego pięknego dnia od prawie nie znajomej mi kobiety. Dlaczego? Mania miała wtedy nie całe 10 miesięcy. Większość czasu spędzała na moich rękach, biodrze, w chuście lub przyssana do piersi. Karmiona na żądanie, jak było trzeba to przystawiana kilka a nawet kilkanaście razy na godzinę na chwilę. Nie widziałam wtedy i z perspektywy czasu nie widzę w tym nic złego. Dziecko potrzebuje bliskości. Skąd więc ten komentarz?

"Bo przecież się przyzwyczai!"
Pewnie, przyzwyczai się, toż to straszne! Przecież właśnie o to chodzi, żeby się przyzwyczaiła. Mam dziecko i je kocham, chce dać to co najlepsze- miłość i poczucie bezpieczeństwa. Ale według niektórych chyba od dnia narodzin powinniśmy izolować dzieci od siebie i przyzwyczajać do tego, że kiedyś się wyprowadzą i będą musiały dawać radę same. Czy na prawdę aż tak obciążające dla rodzica jest to, aby być blisko dziecka? A jeżeli ktoś chce mieć dziecko tylko po to, by grzecznie i potulnie siedziało w pokoju, bawiło się samo i absolutnie nie chciało niczego od rodzica to po jaką cholerę ja się pytam decyduje się na nie?

"Do mamusinej spódnicy przylepiona będzie, będzie się BAŁA sama zrobić cokolwiek, no zobacz jak za Tobą płacze jak z oczu znikniesz!"
Chciałabym, aby nasze córki były PRZYZWYCZAJONE do tego, że są blisko nas. Chcę, aby wiedziały o tym, że w każdej chwili mogą na nas liczyć. Wierzę głęboko w to, że bliska więź nie tworzy z dziecka w dorosłym życiu osoby niesamodzielnej, wręcz przeciwnie. Więź taka daje siłę i buduje w człowieku pewność siebie która popycha do działania, która daje wiarę we własne możliwości. Daje poczucie, że można działać samodzielnie bo głęboko w sercu ma się świadomość o wsparciu najbliższych osób.
Można mnie często spotkać w dość zabawnej sytuacji: jedno dziecko w chuście, drugie na biodrze. Czy mi to przeszkadza? Nie. Czy sprawia to, że moje córki są niesamodzielne? Nie razy tysiąc.
Młodsza póki co jest niezwykle od nas zależna, jednak ma dopiero 8,5 miesiąca. 2 latka zaś najchętniej wszystko zrobiłaby sama. Nie boi się. Lubi, gdy jej się towarzyszy jednak SAMA jest w stanie przebrać się, umyć, nakarmić siebie (i młodszą siostrę!), nakarmić zwierzęta, posprzątać w pokoju. Dlaczego? Bo mimo tego, że spędzamy razem każdą chwilę nie robiliśmy i nie robimy za nasze córki niczego, co uważamy że byłyby w stanie zrobić samodzielnie. Zdajemy sobie sprawę z ich możliwości i dajemy im szansę się nimi wykazać. Efekt? Dziecko samodzielne i dumne z siebie!
A płacz za rodzicem?
To chyba dobrze, że takie maluszki reagują na to, że mama lub tata jest obok. Ostatnie czego bym chciała to obojętność mojego dziecka wobec mojej nieobecności. Dziecko w swoim czasie wykazuje gotowość do tego, by spędzić czas bez rodzica i wczesne pozbywanie się dziecka na dłuższy czas  "co by się przyzwyczaiło" wcale tego nie ułatwia a powoduje w maluchu stres.



"Ile tą piersią karmisz?" "Jeszcze karmisz????" "Ale ona już TAKA DUŻA! Przecież wystarczy 6 miesięcy!"
Pewnie, nie karmisz piersią to źle, karmisz- też nie dobrze. Jak ktoś chce to zawsze znajdzie jakieś "ale", ot tak, dla zasady. Ważne, żeby to dziecko karmić i karmić je DOBRZE. A już nikomu nic do tego jak karmie. Ja nie dzwonie po ludziach i nie pytam "A na obiad to co dziś zjadłeś?, A dlaczego to a nie tamto??!!".
I nie wyobrażam sobie przystawiania dziecka do piersi z zegarkiem w ręku co 3 lub 4 godziny. Jak jesteście głodni to sięgacie po przekąskę lub danie czy patrzycie na zegarek i myślicie-ej, muszę się wstrzymać jeszcze 2,5h bo będzie za krótki odstęp czasu. Mam słuchać płaczu głodnego dziecka bo kolejny posiłek wg kogoś-tam jest za kilka godzin? Nie wspominając już o tym, że karmienie piersią to nie jest zaspokajanie tylko potrzeby głodu. Dziecko zjada, pije ale też zaspokaja potrzebę bliskości, wycisza się. Karmienie powyżej 6 miesiąca jest złe? Tak, jeśli ktoś naoglądał się reklam i naczytał pism sponsorowanych przez producentów mlecznych mieszanek którzy wmawiają matkom że po 6 miesiącu pokarm matki jest wodnisty, nie wystarczający i nie zapewniający dziecku zdrowej diety. Gdybym mogła i gdyby dzieci chciały to karmiłabym piersią dużo dłużej. Znam osoby karmiące po kilka lat i jeżeli odpowiada to i matce i dziecku jest to wg mnie sytuacja idealna. To matka i dziecko decydują jak długo trwa takie karmienie a nie otoczenie a tym bardziej nieznajome osoby.

"No i narzekasz, że zmęczona jesteś! Na własne życzenie! Zamiast dzieci dać na parę dni komuś to je tak na siłę przy sobie trzymasz"
Mam prawo być zmęczona i marudzić, tak po prostu. Jak nie miałam dzieci też miałam gorsze dni- takie, że najchętniej nie wychodziłabym spod kołdry. Czy więc teraz z racji świadomej decyzji o 2 dzieci mam zakaz narzekania? Dlaczego?
Doba jakoś nie ma tendencji do wydłużania się przez ostatnie lata a obowiązków przybyło. Po prostu każdy czasem się męczy, tyle w temacie. Nie oznacza to jednak, że muszę dzieci na kilka dni gdzieś wysyłać bo inaczej nie odetchnę. Wystarczy raz na jakiś czas wieczorne wyjście, czyjaś wizyta lub chwila pomocy, żeby się zregenerować. Nie mam ochoty spędzać kilku dni bez córek, nie wypocznę wtedy i nie-nie będę dobrze się bawić. Po prostu nie czuje się jeszcze gotowa na dłuższą rozłąkę i najzwyczajniej w Świecie nie mam na nią ochoty.

"A nie lepiej sobie do pracy wrócić? Dzieci do żłobka niech idą, one samodzielności się nauczą a Ty się wyrwiesz w końcu z domu i odetchniesz od tego siedzenia..."
Szczerze? Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie tego. Do pracy wrócę, wiadomo. Ale nie teraz. Gdyby było trzeba pewnie bym się zdecydowała na taką opcję choć serce by mi pękło. Jeśli jednak mam wybór to pierwsze 3 lata CHCĘ być z dziećmi jak najwięcej będę mogła.To te najważniejsze, piękne lata. Czas w którym dziecko rozwija się najszybciej, najintensywniej. To ten czas, kiedy bliskość jest niezwykle ważna. Dzieci pójdą do przedszkola a później do szkoły i ta nasza pępowina zostanie w końcu odcięta. Zawsze będę ich mamą ale nie będę osobą  z którą spędzają najwięcej czasu- pojawią się koleżanki i koledzy, nauczyciele i inne osoby które będą miały wpływ na ich rozwój i światopogląd.

Te 3 lata mogą wydawać się niezwykle długim czasem jednak patrząc na całe nasze i ich życie jest to tylko mały kawałeczek, który bez wahania im oddam.


sobota, 14 czerwca 2014

Szparagi w cieście francuskim z roszponką i musem truskawkowym

Szybki, lekki i przepyszny pomysł na przekąskę lub przystawkę.
Coś czuje, że już za chwilkę skończą się szparagi, będę niesamowicie tęskniła za ich smakiem. Póki co staram się ich jeść jak najwięcej :)

Szparagi w cieście francuskim 
z roszponką i musem truskawkowym


SKŁADNIKI (2 porcje):
8 szparagów
ciasto francuskie (kilka cienkich pasków)
oliwa z oliwek
3 garści roszponki
3 grube plastry sera typu lazur
10 truskawek
PRZYGOTOWANIE:
Szparagi umyć, odłamać zdrewniałe końce. Grillować 3 minuty na patelni. Z ciasta francuskiego wyciąć 4 cienkie paski. Obwijać po 2 szparagi paseczkiem ciasta, ułożyć na blaszce do pieczenia i posmarować cieniutko oliwą z oliwek. Piec 15 minut w 200 stopniach.
Na talerz wrzucić umytą i osuszoną roszponkę oraz ser lazur pokrojony w drobną kostkę. Polać musem z truskawek.



Kochanie, nie bój się. Nikt Cie nie zabierze.

Nie jestem ekspertem od wychowania dzieci i zapewne nigdy nie będę. Każdego dnia popełniam błędy i każdego dnia uczę się nowych rzeczy. Niemniej jednak te dwa lata pozwoliły mi wyrobić sobie zdanie na temat jak wyobrażam sobie rodzicielstwo.
Lubie słuchać zdania innych i cenie je sobie o ile nikt nie narzuca mi swoich racji za wszelką cenę. A niestety, istnieje taka jedna dziwna prawidłowość. Od momentu narodzin dziecka, a nawet już od chwili, gdy powiadomimy ludzi o ciąży, zjawia się tłum ludzi wraz ze swoimi złotymi myślami, poradami oraz z krytyką tego, czego jeszcze nie zdążyło się zrobić.
Nagle okazuje się, ze większość rzeczy robimy nie tak, źle, że powinniśmy inaczej wychowywać. Będę o tym pisać nie raz, bo to temat rzeka, studnia bez dnia i takie sytuacje to dosłownie kopalnia pomysłów na nowe wpisy.

Dziś o jednej z tych rzeczy, której nie akceptuje i nigdy nie zaakceptuje.
"No chodź Cię zabiorę, taka jesteś niegrzeczna to ja Cię wezmę..."
Te i podobne teksty słyszę ja, a raczej słyszy moja córka niemal codziennie podczas spaceru. Ot taka sytuacja: Idziemy, a tu nagle załamanie humoru i lekki bunt. Musimy się zatrzymać, porozmawiać. Próbuje wszystkich argumentów. Czasem taka rozmowa to nawet 20 minut. 20 minut stania w połowie drogi do sklepu, bo może jednak chce do domu, albo jednak znów 279027201 raz zmieniła zdanie. Staram się być cierpliwa, wiem, że choćbym stała te 20 minut to będzie dobrze, bo wyjaśnimy sobie pewne kwestie i pójdziemy dalej. Dziecko rozumie wiele, nawet taki niepozorny 2 latek. Rozmawiamy, widać lekką poprawę, młoda cały czas lekko szlocha ale jakby mniej a tu nagle podchodzi taka ciocia dobra rada i niemal łapie za rękę moje dziecko. "No taka niegrzeczna jesteś! No nieładnie! No chodź ze mną to mamie łatwiej będzie!"
Jezu Chryste.
Gotuje się we mnie, dosłownie.
Zawsze mówię od razu do córki "Nikt Cię nie zabierze, nie bój się" a osobę która wystrzela z tym tekstem upominam, żeby nie wcinała się skoro nie zna sytuacji i po prostu nas mija. Jak można tak się wcinać, po co? Że to niby dla żartu czy żeby pomóc? Co to za pomoc gdy potem przez resztę spaceru moja córka co chwile szlochając pyta "Ale nie zabierze Pani? Nie zabierze?"
I dlaczego ktoś nieznajomy jak widzi, że dziecko płacze od razu mówi "jesteś niegrzeczna"? Czy jak dziecko płacze, to jest od razu niegrzeczne?? Czy może jest po prostu dzieckiem które najzwyczajniej w świecie ma prawo płakać bo czasem brak mu słów na to, żeby określić to, co czuje i potrzebuje jakoś wyrazić siebie. Potrzebuje się wyciszyć, potrzebuje porozmawiać, przytulić się. Potrzebuje chwili czasu. A już na pewno nie obcej osoby która dla zabawy chce odciążyć rodzica udając,ze zaraz zabierze rozpłakanego i wystraszonego malca ze sobą.
Droga Pani, Szanowny Panie. Proszę zająć się sobą a nam pozwolić spokojnie porozmawiać.

A Ty, Kochanie, nie bój się. Nikt Cie nie zabierze.

piątek, 13 czerwca 2014

Chrupki z ciecierzycy

Macie ochotę na coś do chrupania ale jednocześnie zdrowego? Polecam Wam przepyszne chrupki z ciecierzycy, z zewnątrz o chrupkiej skorupce a w środku cudownie delikatne.
Nasze dziewczynki też chętnie się nimi zajadają co niezwykle sobie cenie- chciałabym, żeby po właśnie tego typu przekąski sięgały. Starsza upomina się wręcz o nie i jak tylko znajdzie w szafce ciecierzyce to staje z nią przy piekarniku krzycząc: "Mama, tu! Chrupy!" :)

Chrupki z ciecierzycy


SKŁADNIKI
1,5 szklanki ciecierzycy (odsączonej, ugotowanej bądź z puszki)
2 łyżki oliwy z oliwek
zioła (prowansalskie, suszona pietruszka, tymianek)
PRZYGOTOWANIE
Odsączoną ciecierzyce wsypujemy do miseczki. Obtaczamy w oliwie i ulubionych ziołach. Wysypujemy na blachę na papier do pieczenia. Pieczemy 20-25 minut w 200 stopniach.

czwartek, 12 czerwca 2014

Curry z bakłażanem, ciecierzycą i migdałami

Dom pachnie kardamonem i imbirem, czuć także słodki aromat mleka kokosowego. Niedługo później na talerzu ląduje curry. Niezwykle delikatne i aksamitne, a jednocześnie wyraziste. Pełne kontrastów, pełne przypraw, pełne niewiarygodnego smaku!

Curry z bakłażanem, ciecierzycą i migdałami

SKŁADNIKI (2 porcje)
200 g ryżu
2 łyżki oliwy
2 szalotki
2 owoce kardamonu (lub płaska łyżeczka kardamonu mielonego)
2 łyżeczki startego imbiru
płaska łyżeczka kurkumy
1,5 szklanki mleka kokosowego
1 mały bakłażan
3/4 szklanki ciecierzycy (odsączonej, ugotowanej lub z puszki)
2 garści płatków migdałowych
natka pietruszki
PRZYGOTOWANIE
Bakłażana myjemy, kroimy w 0,5 cm plastry i grillujemy 10 minut. Ryż gotujemy na sypko.W garnku (najlepiej o dość grubym dnie rozgrzewamy oliwę i dusimy na niej drobno pokrojone szalotki, nasiona kardamonu, starty imbir i kurkumę. Po 2-3 minutach dodajemy mleko kokosowe, ciecierzyce i migdały. Gotujemy 10 minut po czym dodajemy pokrojone grillowane bakłażany i posiekaną drobno natkę pietruszki (wg uznania, ja dałam kilka gałązek) i gotujemy jeszcze kilka minut na małym ogniu aby curry odparowało i zgęstniało.